10 kwietnia 2018 r. odszedł on nas nieoczekiwanie jeden z współtwórców Miesięcznika Spółdzielczego „Tęcza Polska”. Był jego głównym publicystą w dziedzinie legislacji i ekonomii. Informował o aktualnościach z Sejmu i Senatu. Wielokrotnie rozmawiał z osobistościami ze sceny politycznej. Dysponował rozległymi kontaktami i wiedzą zdobytą w ciągu ponad 40 lat dziennikarskiej praktyki. Był przy tym Człowiekiem wyjątkowej uczcziwości, niezwykle wrażliwym na los innych...
Urodził się w 1949 r. w Dobromierzu na Kieleccyźnie, z którą - mimo kariery dziennikarskiej w Warszawie - był silnie związany przez całe życie. Do swoich ostatnich dni prowadził rodzinne gospodarstwo w Dobromierzu - najpierw pomagając matce, następnie schorowanemu bratu. Życie dzielił pomiędzy wieś i miasto - w latach 60. przyjechał do Warszawy by studiować etnografię, ale szybko zainteresowało go również dziennikarstwo. Studenckie życie sprzyjało takiej aktywności: mieszkając w akademiku przy ul. Kickiego na Grochowie został kierownikiem rozgłośni „Kickiego Radia”, organizował również imprezy studenckie w klubie „Ubab”. Oprócz etnografii ukończył powołane w latach 60. na Uniwersytecie Warszawskim podyplomowe Studium Dziennikarskie - już wówczas jego przedmiotem zainteresowania stała się ekonomia. W 1975 r. powstał Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych, który prowadził wówczas jedyne w pełni rozwinięte studia dziennikarskie w Polsce. Mieczysław Wodzicki zaangażował się w jego działalność i rozmaite inicjatywy. Do 1989 r. prowadził warsztaty dziennikarskie dla studentów, redagował miesięcznik „Merkuriusz”, w którym studenci Wydziału Dziennikarstwa publikowali swoje teksty - w 1977 r. został jego redaktorem naczelnym. Po odbyciu stażu w różnych działach „Trybuny Ludu”, zdecydował się na pracę w dziale krajowym i specjalizację w sprawach gospodarczych.
Znajomi i przyjaciele z uniwersyteckich czasów zapamiętali go jako Człowieka ogromnej dobroci, gotowego poświęcić swój czas i energię dla innych, choć nigdy o tym głośno nie mówił. Już na studiach organizował pomoc niewidomym z Lasek, szukał dla nich pracy, pomagał np. w zorganizowaniu ślubów znajomym parom - wychowankom z Lasek. W 1974 r. pomógł koledze ze studiów wyjechać do kliniki w ówczesnej RFN na operację zastawek serca. Zorganizował zbiórkę pieniędzy i załatwił wszystkie formalności. W swoich decyzjach nigdy nie kierował się koniunkturą i doktrynerstwem. W 1976 r., gdy w Radomiu trwały starcia robotników z ZOMO i wszystkich dziennikarzy postawiono w stan gotowości, on „zniknął” z Warszawy. Następnego dnia bowiem był świadkiem na kościelnym ślubie swojego najlepszego przyjaciela - Wiesława Macierzyńskiego, dziś profesora Uniwersytetu Technologiczno-Humanistycznego w Radomiu. Redakcyjni koledzy wspominają jego niezwykłą pracowitość: często nie opuszczał redakcji aż do zamknięcia gazety, by w razie potrzeby być na miejscu. Pracę traktował bowiem jako służbę społeczną. Nigdy nie pozostawał bierny na szerzące się zło i zawsze brał stronę tego słabszego - narażając się niejednej „osobistości” gospodarczego i politycznego świata PRL. Opublikował setki artykułów interwencyjnych, praktyka uczyniła go specjalistą w zakresie wielu zagadnień gospodarczych i ekonomicznych - z jego wiedzy korzystali liczni decydenci.
W 1990 r., po rozpadzie RSW Prasa - Książka - Ruch i likwidacji „Trybuny Ludu” wziął udział w tworzeniu nowego dziennika „Trybuna”, od samego początku stając się kierownikiem jego działu ekonomicznego. Nie akceptował jednak wielu zjawisk, jakie towarzyszyły przemianom gospodarczym lat 90. Niepokoiła go zwłaszcza komercjalizacja rynku mieszkaniowego w Polsce i idące w ślad za nią coraz mniejsze zainteresowanie polityką mieszkaniową ze strony państwa. Zawsze podkreślał, że mieszkalnictwo jest kołem zamachowym całej gospodarki, a kto tego nie rozumie nie powinien rządzić. Tematykę tę podejmował m.in. na łamach powstałego w październiku 1998 r. miesięcznika Krajowej Rady Spółdzielczej „Tęcza Polska”.
W czasach zachłyśnięcia się liberalną gospodarką przypominał, że spółdzielczość to ruch o ponad 100-letniej tradycji, a wyciąganie rąk po jej majątek, pod pretekstem walki z „komuną”, jest nieuczciwe. Był wielkim przeciwnikiem planu Balcerowicza, krytykował kierunek przemian gospodarczych, propozycje budżetowe kolejnych rządów. Nazywał rzeczy po imieniu, często narażając się różnym politykom. Wszystko to sprawiło, że stał się niewygodny nawet w środowisku lewicowych dziennikarzy.
Ostateczne rozstanie z „Trybuną” nastąpiło w 2002 r. Przeszedł do Sejmu RP, gdzie objął posadę doradcy ds. ekonomicznych w Klubie Parlamentarnym SLD. Będąc blisko ówczesnych kręgów władzy nigdy nie zabiegał o karierę, nie wszedł na tzw. „salony”, a praca miała dla niego sens jedynie wówczas, gdy była pożyteczna dla innych. Swoją fachową wiedzą służył wielu branżowym tytułom prasowymi - oprócz wspomnianej już „Tęczy Polskiej” były to również „Agrotrendy”, „Mieszkalnictwo” wydawane przez Związek Rewizyjny Spółdzielni Mieszkaniowych RP, a w ostatnich latach - powołany przez Mazowiecką Okręgową Izbę Inżynierów Buudownictwa dwumiesięcznik „Inżynier Mazowsza”, którego redaktorem naczelnym był od samego początku.
Sprawy mieszkalnictwa interesowały go w sposób szczególny, dlatego od lat angażował się w obronę spółdzielczości mieszkaniowej, bezlitośnie demaskując ukryte cele polityków wyciągających ręce po spółdzielczy majątek. Śledził prace każdej komisji sejmowej, w której powstawały ustawy dotyczące spółdzielczości. Dla naszych Czytelników na bieżąco relacjonował przebieg kolejnych nieudanych procesów legislacyjnych ustawy Prawo spółdzielcze, prace nad ustawą o spóldzielniach mieszkaniowych - coraz bardziej rozgoryczony, nie tylko niezrozumieniem dla spółdzielczej formy gospodarowania, ale i obłudą niektórych argumentów. W ostatnich miesiącach zajmował się losami rządowego programu „Mieszkanie Plus”, który oceniał pozytywnie - w odróżnieniu od aktualnej nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych.
Odpoczynku od zawodowych problemów szukał w rodzinnym Dobromierzu, gdzie troszczył się o gospodarstwo, powiększając je i uprawiając. Był niezwykle lubiany przez sąsiadów, znany z tego, że każdemu zawsze pomagał. Troska o innych, chęć podejmowania wysiłku kosztem własnego wolnego czasu i zdrowia - nawet gdy wiązało się to ze znacznymi wydatkami - była cechą dominującą w Jego kontaktach z ludźmi. Wykazywał rzadko spotykaną już dziś wrażliwość, poczucie obowiązku i przyzwoitości w sprawach zawodowych i prywatnych. Nie dziwi więc, że po niespodziewanej śmierci, która nastąpiła właśnie w rodzinnych stronach, wielu z nas może śmiało powiedzieć - tak dobrego człowieka możemy już nigdy więcej nie spotkać.